niedziela, 27 marca 2016

Supraśl rozdział 5

Taidze poniedziałkowe zajęcia bardzo się przeciągały, ponieważ ciągle bujał w obłokach. Obłokach, które miały kształt aż do złudzenia przypominający jego współlokatora. Za każdym razem gdy łapał się na tym, że myśli o Aomine, przeklinał siebie samego w myślach. Przecież co go to obchodziło, co się stało, lepiej nie myśleć o tej feralnej imprezie. Nie chciał o tym myśleć i wiedział, że jedynym lekarstwem na te rozmyślania będzie wykańczająca gra w kosza. To mu zawsze pomagało odciąć się od świata zewnętrznego. Gdy grał jedyne co widział, to piłka i jego przeciwnik. Nie liczyło się nic innego. Dlatego, gdy tylko skończyły się zajęcia, wybiegł sprintem do sali gimnastycznej.
 Trening zaczynał się dopiero za pół godziny, więc chłopak spokojnie mógł sobie pozaliczać kilka widowiskowych wsadów na rozgrzewkę, a potem przeszedł do ćwiczenia rzutów. W miarę upływu czasu, po kolei schodzili się inni gracze. Kagami nie zwracał na nich uwagi, jednak kątem oka wypatrywał worka mięśni powleczonego ciemną skórą, czyli Aomine. Ale go nie widział. I to było trochę podejrzane. Bo, pomimo swoich przyzwyczajeń z liceum, w uniwerku Aomine nie opuścił ani jednego treningu. Ba, nawet przychodził wcześniej niż trzeba było.
Kagami chciał to zignorować, ale dziwne uczucie w jego piersi nie pozwalało mu się skupić. Nie wiedział co mogło to uczucie wywołać, ale wiedział, że kiedy tylko to czuł działo się coś niefajnego. To samo czuł przed jego kłótnią z Tatsuyą.
Argh… Może Aomine to dupek, ale co jeśli coś mu się serio stało? Przyzwyczaiłem się już do tego idioty i teraz gdy go nie ma, nie mogę się skupić… No nic, nie ma sensu stać tu jak ten ciołek Taiga, dobrze wiemy, że w myśleniu są lepsi od ciebie, więc pozostaje ci działać.
Po tym wewnętrznym monologu, podszedł do kapitana i spytał czy może pójść poszukać tego głąba, bo coś musi być nie tak. Starszy chłopak, znając już obu koszykówkowych idiotów, pozwolił mu pójść szukać Aomine i wysłał z nim jednego z chłopaków z ich grupy, żeby szybciej przeszukali teren uczelni.
Gdy tylko dwóch chłopaków wyszło z sali, nie kłopocząc się przebraniem ze swoich stroi do gry, rozdzielili się. Kagami poszedł w prawo. Szedł przez chwilę dziedzińcem, co jakiś czas wykrzykując nazwisko zagubionego chłopaka, potem skręcił za budynek stołówki i usłyszał odgłosy bójki. Natychmiast zamilkł i podkradł się do rogu budynku, by ocenić co się dzieję.
Miał nadzieję, że nie zobaczy tam Aomine. Ale jak to mówią, nadzieja matką głupich.
To co zobaczył, przerosło jego oczekiwania. Grupa około piętnastu chłopaków, z jego senpaiem na czele, tym samym, który był dla niego taki miły, kopała Aomine. Kilku z nich miało mocno pokiereszowane twarze, znak, że Daiki się bronił i robił to skutecznie, ale nawet on nie mógł sobie sam poradzić z tak licznymi napastnikami, z których każdy w ramach programu uczelni, uprawiał jakąś sztukę walki.
W momencie gdy senpai splunął na pobitego Aomine, i zamierzał go kopnąć w okolicę, gdzie były nerki, Taiga nie wytrzymał. Nie należał do ludzi, którzy potrafią się kontrolować. A szczególnie pod wpływem gniewu, przez który na chwilę zobaczył wszystko wokół skąpane w czerwieni. W ciągu milisekund, Kagami ruszył do przodu i wykorzystując element zaskoczenia, zasadził piękną plombę senpaiowi  w jego opuchniętą szczękę. Gdy ten zatoczył się do tyłu, ale został podtrzymany przez swoich kumpli, pozostali odzyskali zmysły, gdy pierwszy szok minął i rzucili się na Kagamiego.
W tym momencie, czerwonowłosy dziękował, że dorastał w Ameryce i wie, jak się walczy na ulicy. Szybko powalił dwóch przeciwników, po chwili rozwalając nos trzeciego, gdy trafił go dobrze wymierzony cios w twarz. Przez impet uderzenia, odwrócił głowę i zobaczył przy rogu budynku chłopaka, którego wysłał z nim kapitan. Wystarczyło jedno spojrzenie i tamten zrozumiał, że ma biec po pomoc.
Po tym, Kagami przyjął kolejny cios, tym razem w trzewia. Bolało jak cholera.
Idioto przecież wiesz, że nie można się rozglądać podczas walki.
Skarcił sam siebie i szybko się wyprostował, ignorując ból. Dobrze, że kapitan wysłał ze mną Okitę. Jest szybki, więc powinien zdążyć sprowadzić pomoc. Powiedział w duchu sam do siebie, jakby próbując się pokrzepić, po czym znów rzucił się w wir walki.
Co jakiś czas przyjmował ciosy, to było nieuniknione, ale znacznie więcej ich wyprowadzał. Teraz żaden z napastników nie miał czegoś nie krwawiącego. Gdy robił unik przed ciosem najsilniejszego z napastników, od tyłu zaszedł go senpai i podciął mu nogi. Kagami upadł głośno na ziemię. Gdy tylko dotknął podłoża, przygotował się na serię ciosów. Wiedział, że teraz czeka go to samo co Aomine. Czas płynął dla niego jak w zwolnionym tempie. Gdy poczuł twardy but uderzający go w brzuch, pomyślał że to koniec.
Z niewiadomego dla siebie powodu, spojrzał na opalonego, ociekającego krwią chłopaka, który leżał obok niego. Nie myślał o niczym. Po prostu musiał go zobaczyć. Z jego transu wyrwał go krzyk. Ale to się już dla niego nie liczyło. Miał wszystko w dupie. Musi sprawdzić czy Aomine żyje. To jest teraz dla niego najważniejsze. Z trudem doczołgał się do niego. Zdziwiło go to, że po drodze nie dostał żadnego buta w żebra. Gdy spojrzał w górę, zobaczył dużą grupę nauczycieli. Większość z nich obezwładniała jego i Aomine napastników, inni coś do niego mówili, a jedyna kobieta w tej grupie coś krzyczała do telefonu.
To znaczy, że już jesteśmy bezpieczni… To dobrze…
Pomyślał, po czym prawie natychmiast stracił przytomność. Pomimo swojego stanu, słyszał wokół siebie jakieś głosy, po chwili poczuł, że się unosi. To było dziwne uczucie. Po tym słyszał już tylko jakieś miarowe pikanie, które stawało się coraz odleglejsze, aż w końcu nie słyszał już niczego.