poniedziałek, 13 lutego 2017

In love with criminal rozdział 4

Obudziłem się rano. Gdy przeciągałem się ciągle zaspany, zauważyłem że nie jestem w swoim pokoju. Dopiero po chwili przypomniałem sobie wcześniejsze wydarzenia. Na samą myśl o tym co robiłem z Daikim zarumieniłem się lekko. A właśnie… Gdzie on jest?
Wstałem z łóżka i przeszedłem się po pokoju. Na biurku zobaczyłem małą karteczkę. „Musiałem wyjść. Nie wychodź nigdzie. Wrócę niedługo.”
-Hah, krótko i treściwie.- zaśmiałem się sam do siebie.
Ubrałem się w jego ciuchy, w końcu nie miałem nic swojego co byłoby czyste. Byłem głodny, ale gdy zajrzałem do lodówki nie było w niej nic poza piwem i żarciem do odgrzania w mikrofali… Super, nawet nie mam z czego zrobić śniadania. Eh… Żeby zapomnieć o głodzie zacząłem sprzątać. A było sporo do zrobienia. Przynajmniej będę miał się czym zająć do jego powrotu…
Poukładałem ubrania w szafkach, pozbierałem śmieci, pozmiatałem. Gdy kończyłem to robić usłyszałem zza pleców głos Daikiego:
-Trafiłem na pracowitą żonkę~- zaśmiał się i przechodząc obok  klepnął mnie w tyłek.
-Ej!- oburzyłem się. Co on sobie myśli, że może mnie od tak sobie klepać po tyłku?!
-No, już. Zluzuj stringolki~- wymruczał, samemu śmiejąc się ze swojego tekstu.
Przewróciłem oczami na jego zachowanie.
-Kupiłeś jedzenie? No i co to ma być za pusta lodówka? Nawet nie miałem z czego zrobić śniadania…- burknąłem.
-Hah? Jaka pusta? Przecież jest tam wszystko czego potrzeba do życia~ Ale patrz…- pomachał mi przed nosem torbą z burgerami- Mamy zapasy~
-Hmpf, tyle to ja sam zjem i się nie najem… A w lodówce nie ma nic! Chciałem zrobić śniadanie, ale jak nie ma składników to i Salomon z pustego nie naleje…
-Czekaj… Ty umiesz gotować?- zignorował część o burgerach.
-Tak geniuszu… Inaczej bym nie przeżył mieszkając samemu…- syknąłem. Co za człowiek…
-Woooow… Było tak od razu! Skoczyłbym po obrączki czy coś…
-H-Huh?!- prawie zakrztusiłem się własną śliną.- Mogłeś kupić składniki na obiad… A z resztą… Dawaj te burgery…
Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Cóż dla mnie nie była to nawet rozgrzewka.
Gdy tylko skończyłem swój przydział nie zapomniałem mu wypomnieć, że jestem głodny, a on nie umie dbać o gości. Udało mi się go podpuścić na tyle, że mieliśmy się razem wybrać do sklepu po składniki na obiad, który będę musiał ugotować.
Po tym jak Daiki zrobił coś ważnego, o czym nie chciał mi powiedzieć, zebraliśmy się i pojechaliśmy do sklepu. Siedząc za nim na motocyklu złapał mnie jakiś taki smętny nastrój na rozmyślanie co ja też najlepszego robię. Chyba każdy normalny człowiek na moim miejscu nie zgodziłby się na ofertę Daikiego, a ja dodatkowo byłem bardzo zadowolony ze swojej decyzji. Czułem się wolny. Nic nie musiałem, nikt mi nie rozkazywał. Robiłem to na co miałem ochotę, no o ile nie wychodziłem z tej rudery chłopaka. Ale mimo to, dla mnie była to wolność jakiej nigdy nie miałem.
No i oczywiście nie zapominajmy o tym z kim zdecydowałem się uciec. Kryminalistą. Ale bardzo seksownym kryminalistą. A jeśli chodzi o jakość jego łóżkowego działania przekonałem się, że była świetna. Nigdy nie było mi tak dobrze jak z nim. Aż wstyd się przyznać. No jemu na pewno tego nie powiem, bo miałby przerost swojego i tak nadętego ego…
W końcu zacząłem sobie przypominać nasz seks, ale gdy doszedłem do fajnego momentu Daiki się zatrzymał i oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Weszliśmy razem do sklepu i zaczęliśmy robić zakupy. Jak to zwykle w małych sklepikach bywa, na ścianie przymocowany był telewizor, a kasjer oglądał na nim jakieś bzdety z nudów.
Nagle oderwał wzrok od pudła i spojrzał w naszą stronę. Granatowooki tego nie zauważył bo był zajęty wybieraniem mięsa na które bardziej miał ochotę, ale ja zaraz zerknąłem na ekran. Niestety to co tam zobaczyłem nie było nieciekawym serialem. Pokazywali moje zdjęcie… Jako porwanego… Zaraz złapałem chłopaka za ramię i kazałem mu spojrzeć na wyświetlający się obraz. On tylko przeklął pod nosem i szybko podszedł do kasy, ja oczywiście byłem zaraz za nim. Jak gdyby nigdy nic zapłacił za zakupy i wyszliśmy ze sklepu.
-Cholera jest źle, ten wieśniak już pewnie nas wsypał… Musimy się stąd jak najszybciej zmyć… Wsiadaj wracamy po kilka rzeczy do mieszkania.
Stałem tak i gapiłem się na niego jak ciele w malowane wrota, ale gdy ten wsiadł znów na maszynę szybko do niego dołączyłem.
Po drodze Daiki musiał zmienić trasę na jakieś polne dróżki, bo policja już poobstawiała główne drogi.
Nie wiedziałem czemu, ale czułem się jakbym uciekł z więzienia i teraz mnie ścigano. Przecież nie zrobiłem nic złego, ale jednak, adrenalina zaczynała działać. Trzeba przyznać, że stary oblech nie odpuszcza łatwo.
W końcu dojechaliśmy na miejsce i szybko wbiegliśmy do budynku. Granatowowłosy zaczął czegoś szukać, a mi kazał spakować trochę ubrań w małą torbę. Gdy wykonałem swoje zadanie zauważyłem broń. Ukradkiem wziąłem jeden pistolet. Z tego co widziałem chłopak zabierał pistolety z innych skrytek. Po tym wybiegliśmy na dwór i szybko wsiedliśmy na motor. Gdy ruszyliśmy, w oddali dało się usłyszeć policyjne syreny.
Pędziliśmy przed siebie, oddalając się od wycia, ale na nasze nieszczęście po drodze przyciągnęliśmy uwagę jednego radiowozu, który stał standardowo w krzakach i zaczął nas ścigać. Bałem się co teraz będzie,  jak to wszystko się skończy…  
Daiki nie miał zamiaru się zatrzymywać, a widząc, że się oddalamy policjanci zaczęli strzelać w opony. Po pierwszym strzale wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Kula nie trafiła motocykla, za to chłopak gwałtownie zatrzymał maszynę, jakimś cudem przy tym obracając ją o sto osiemdziesiąt stopni i zaczął strzelać. Jednego z przeciwników szybko trafił, ale drugi sprawił problemy. Postrzelił mojego „porywacza” w ramię…
Do tego momentu nie wiedziałem co robić, jak się zachować, po prostu chowałem się za nim, ale gdy usłyszałem jego krzyk spowodowany bólem i zobaczyłem rozbryzgującą się krew… Coś we mnie pękło… Sięgnąłem po wcześniej skradzioną broń i bez zastanowienia wycelowałem i pociągnąłem za spust. Mundurowy padł na asfalt, a ja nawet nie wiedziałem co się stało.
Na szczęście granatowooki pomimo rany znów ruszył przed siebie i odjechaliśmy stamtąd, zanim pojawiło się więcej radiowozów. Adrenalina buzowała w naszych żyłach i na dobrą sprawę jej poziom opadł dopiero gdy dojechaliśmy do wybrzeża. Tam schowaliśmy się w jakimś hangarze, a ja zacząłem panikować. Jednak szybko mi przeszło po zauważeniu w jakim stanie jest chłopak. Stracił sporo krwi. Musiałem szybko opatrzyć mu ranę i ją zdezynfekować.
Wybiegłem z kryjówki i od jakiegoś żula kupiłem butelkę spirytusu i nóż. Miałem niezłego farta, że trafiłem na tak dobrze zaopatrzoną szumowinę tak szybko. Wróciłem do Daikiego i zdjąłem z niego koszulę, która była tak czy siak do wyrzucenia. Polałem ranę spirytusem, na co on syknął z bólu, po czym to samo zrobiłem z nożem. Musiałem wyjąć kulę. Powstrzymałem nudności i w końcu udało mi się pozbyć metalu z jego ciała, niestety nie było to bezbolesne… Zrobiłem mu prowizoryczny opatrunek z jego koszuli i założyłem mu inną czystą.
-Taiga… Mam tu znajomego… Przewiezie nas przez granicę… Musimy się do niego jak najszybciej dostać…
Na jego słowa skinąłem tylko głową i pomogłem mu wstać. Zaprowadziłem go, a raczej zaciągnąłem, to wspomnianego człowieka. Ten bez zbędnych wyjaśnień od razu wziął nas na statek. Kolejny raz dopisała nam fortuna i odpłynęliśmy praktycznie natychmiast. Teraz byliśmy już bezpieczni. Chociaż życie chłopaka było wciąż zagrożone, jego znajomy, Tetsu, poprawił opatrunki i podał mu antybiotyk. Przez cały czas trwania rejsu opiekowaliśmy się granatowowłosym, który powoli wracał do zdrowia.
Do mnie dotarło, że zabiłem człowieka… Jednak dwójka towarzyszy tej podróży nie pozwoliła mi się załamać. Wiedziałem, że nigdy tego nie przeboleje. Nie odpłacę w żaden sposób za odebranie życie, ale nie miało sensu rozpaczanie nad czymś czego zmienić się już nie dało…
Po dość długim rejsie dopłynęliśmy do Brazylii. Tam pożegnaliśmy się z błękitnowłosym i przedostaliśmy się do Ekwadoru, gdzie zamieszkaliśmy w małym miasteczku. Okazało się, że Daiki miał spore zapasy pieniędzy jak na swój fach i załatwił nam lewe papiery. Po tym wszystkim żyliśmy spokojnie, jako zupełnie inni ludzie, a Daiki i Taiga zaginęli gdzieś na terenie Japonii…