Wstałem z łóżka i przeszedłem się po pokoju. Na biurku
zobaczyłem małą karteczkę. „Musiałem wyjść. Nie wychodź nigdzie. Wrócę
niedługo.”
-Hah, krótko i treściwie.- zaśmiałem się sam do siebie.
Ubrałem się w jego ciuchy, w końcu nie miałem nic swojego co
byłoby czyste. Byłem głodny, ale gdy zajrzałem do lodówki nie było w niej nic
poza piwem i żarciem do odgrzania w mikrofali… Super, nawet nie mam z czego
zrobić śniadania. Eh… Żeby zapomnieć o głodzie zacząłem sprzątać. A było sporo
do zrobienia. Przynajmniej będę miał się
czym zająć do jego powrotu…
Poukładałem ubrania w szafkach, pozbierałem śmieci,
pozmiatałem. Gdy kończyłem to robić usłyszałem zza pleców głos Daikiego:
-Trafiłem na pracowitą żonkę~- zaśmiał się i przechodząc
obok klepnął mnie w tyłek.
-Ej!- oburzyłem się. Co on sobie myśli, że może mnie od tak
sobie klepać po tyłku?!
-No, już. Zluzuj stringolki~- wymruczał, samemu śmiejąc się
ze swojego tekstu.
Przewróciłem oczami na jego zachowanie.
-Kupiłeś jedzenie? No i co to ma być za pusta lodówka? Nawet
nie miałem z czego zrobić śniadania…- burknąłem.
-Hah? Jaka pusta? Przecież jest tam wszystko czego potrzeba
do życia~ Ale patrz…- pomachał mi przed nosem torbą z burgerami- Mamy zapasy~
-Hmpf, tyle to ja sam zjem i się nie najem… A w lodówce nie
ma nic! Chciałem zrobić śniadanie, ale jak nie ma składników to i Salomon z
pustego nie naleje…
-Czekaj… Ty umiesz gotować?- zignorował część o burgerach.
-Tak geniuszu… Inaczej bym nie przeżył mieszkając samemu…-
syknąłem. Co za człowiek…
-Woooow… Było tak od razu! Skoczyłbym po obrączki czy coś…
-H-Huh?!- prawie zakrztusiłem się własną śliną.- Mogłeś
kupić składniki na obiad… A z resztą… Dawaj te burgery…
Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Cóż dla mnie nie była to nawet
rozgrzewka.
Gdy tylko skończyłem swój przydział nie zapomniałem mu
wypomnieć, że jestem głodny, a on nie umie dbać o gości. Udało mi się go
podpuścić na tyle, że mieliśmy się razem wybrać do sklepu po składniki na
obiad, który będę musiał ugotować.
Po tym jak Daiki zrobił coś ważnego, o czym nie chciał mi
powiedzieć, zebraliśmy się i pojechaliśmy do sklepu. Siedząc za nim na
motocyklu złapał mnie jakiś taki smętny nastrój na rozmyślanie co ja też
najlepszego robię. Chyba każdy normalny człowiek na moim miejscu nie zgodziłby
się na ofertę Daikiego, a ja dodatkowo byłem bardzo zadowolony ze swojej
decyzji. Czułem się wolny. Nic nie musiałem, nikt mi nie rozkazywał. Robiłem to
na co miałem ochotę, no o ile nie wychodziłem z tej rudery chłopaka. Ale mimo
to, dla mnie była to wolność jakiej nigdy nie miałem.
No i oczywiście nie zapominajmy o tym z kim zdecydowałem się
uciec. Kryminalistą. Ale bardzo seksownym kryminalistą. A jeśli chodzi o jakość
jego łóżkowego działania przekonałem się, że była świetna. Nigdy nie było mi
tak dobrze jak z nim. Aż wstyd się przyznać. No jemu na pewno tego nie powiem,
bo miałby przerost swojego i tak nadętego ego…
W końcu zacząłem sobie przypominać nasz seks, ale gdy
doszedłem do fajnego momentu Daiki się zatrzymał i oznajmił, że jesteśmy na
miejscu. Weszliśmy razem do sklepu i zaczęliśmy robić zakupy. Jak to zwykle w
małych sklepikach bywa, na ścianie przymocowany był telewizor, a kasjer oglądał
na nim jakieś bzdety z nudów.
Nagle oderwał wzrok od pudła i spojrzał w naszą stronę.
Granatowooki tego nie zauważył bo był zajęty wybieraniem mięsa na które
bardziej miał ochotę, ale ja zaraz zerknąłem na ekran. Niestety to co tam
zobaczyłem nie było nieciekawym serialem. Pokazywali moje zdjęcie… Jako
porwanego… Zaraz złapałem chłopaka za ramię i kazałem mu spojrzeć na
wyświetlający się obraz. On tylko przeklął pod nosem i szybko podszedł do kasy,
ja oczywiście byłem zaraz za nim. Jak gdyby nigdy nic zapłacił za zakupy i
wyszliśmy ze sklepu.
-Cholera jest źle, ten wieśniak już pewnie nas wsypał…
Musimy się stąd jak najszybciej zmyć… Wsiadaj wracamy po kilka rzeczy do
mieszkania.
Stałem tak i gapiłem się na niego jak ciele w malowane
wrota, ale gdy ten wsiadł znów na maszynę szybko do niego dołączyłem.
Po drodze Daiki musiał zmienić trasę na jakieś polne dróżki,
bo policja już poobstawiała główne drogi.
Nie wiedziałem czemu, ale czułem się jakbym uciekł z
więzienia i teraz mnie ścigano. Przecież nie zrobiłem nic złego, ale jednak,
adrenalina zaczynała działać. Trzeba przyznać, że stary oblech nie odpuszcza
łatwo.
W końcu dojechaliśmy na miejsce i szybko wbiegliśmy do
budynku. Granatowowłosy zaczął czegoś szukać, a mi kazał spakować trochę ubrań
w małą torbę. Gdy wykonałem swoje zadanie zauważyłem broń. Ukradkiem wziąłem
jeden pistolet. Z tego co widziałem chłopak zabierał pistolety z innych
skrytek. Po tym wybiegliśmy na dwór i szybko wsiedliśmy na motor. Gdy
ruszyliśmy, w oddali dało się usłyszeć policyjne syreny.
Pędziliśmy przed siebie, oddalając się od wycia, ale na
nasze nieszczęście po drodze przyciągnęliśmy uwagę jednego radiowozu, który
stał standardowo w krzakach i zaczął nas ścigać. Bałem się co teraz
będzie, jak to wszystko się skończy…
Daiki nie miał zamiaru się zatrzymywać, a widząc, że się
oddalamy policjanci zaczęli strzelać w opony. Po pierwszym strzale wszystko
działo się jakby w zwolnionym tempie. Kula nie trafiła motocykla, za to chłopak
gwałtownie zatrzymał maszynę, jakimś cudem przy tym obracając ją o sto
osiemdziesiąt stopni i zaczął strzelać. Jednego z przeciwników szybko trafił,
ale drugi sprawił problemy. Postrzelił mojego „porywacza” w ramię…
Do tego momentu nie wiedziałem co robić, jak się zachować,
po prostu chowałem się za nim, ale gdy usłyszałem jego krzyk spowodowany bólem
i zobaczyłem rozbryzgującą się krew… Coś we mnie pękło… Sięgnąłem po wcześniej
skradzioną broń i bez zastanowienia wycelowałem i pociągnąłem za spust.
Mundurowy padł na asfalt, a ja nawet nie wiedziałem co się stało.
Na szczęście granatowooki pomimo rany znów ruszył przed
siebie i odjechaliśmy stamtąd, zanim pojawiło się więcej radiowozów. Adrenalina
buzowała w naszych żyłach i na dobrą sprawę jej poziom opadł dopiero gdy
dojechaliśmy do wybrzeża. Tam schowaliśmy się w jakimś hangarze, a ja zacząłem
panikować. Jednak szybko mi przeszło po zauważeniu w jakim stanie jest chłopak.
Stracił sporo krwi. Musiałem szybko opatrzyć mu ranę i ją zdezynfekować.
Wybiegłem z kryjówki i od jakiegoś żula kupiłem butelkę
spirytusu i nóż. Miałem niezłego farta, że trafiłem na tak dobrze zaopatrzoną
szumowinę tak szybko. Wróciłem do Daikiego i zdjąłem z niego koszulę, która
była tak czy siak do wyrzucenia. Polałem ranę spirytusem, na co on syknął z
bólu, po czym to samo zrobiłem z nożem. Musiałem wyjąć kulę. Powstrzymałem
nudności i w końcu udało mi się pozbyć metalu z jego ciała, niestety nie było
to bezbolesne… Zrobiłem mu prowizoryczny opatrunek z jego koszuli i założyłem
mu inną czystą.
-Taiga… Mam tu znajomego… Przewiezie nas przez granicę…
Musimy się do niego jak najszybciej dostać…
Na jego słowa skinąłem tylko głową i pomogłem mu wstać.
Zaprowadziłem go, a raczej zaciągnąłem, to wspomnianego człowieka. Ten bez
zbędnych wyjaśnień od razu wziął nas na statek. Kolejny raz dopisała nam
fortuna i odpłynęliśmy praktycznie natychmiast. Teraz byliśmy już bezpieczni.
Chociaż życie chłopaka było wciąż zagrożone, jego znajomy, Tetsu, poprawił
opatrunki i podał mu antybiotyk. Przez cały czas trwania rejsu opiekowaliśmy
się granatowowłosym, który powoli wracał do zdrowia.
Do mnie dotarło, że zabiłem człowieka… Jednak dwójka
towarzyszy tej podróży nie pozwoliła mi się załamać. Wiedziałem, że nigdy tego
nie przeboleje. Nie odpłacę w żaden sposób za odebranie życie, ale nie miało
sensu rozpaczanie nad czymś czego zmienić się już nie dało…
Po dość długim rejsie dopłynęliśmy do Brazylii. Tam
pożegnaliśmy się z błękitnowłosym i przedostaliśmy się do Ekwadoru, gdzie
zamieszkaliśmy w małym miasteczku. Okazało się, że Daiki miał spore zapasy
pieniędzy jak na swój fach i załatwił nam lewe papiery. Po tym wszystkim
żyliśmy spokojnie, jako zupełnie inni ludzie, a Daiki i Taiga zaginęli gdzieś
na terenie Japonii…