Jakiś stary, nadziany dziad się do mnie dobiera, a ja nie
mogę z tym nic zrobić. Nie chodzi o to, że nie chcę, albo że nie jestem w
stanie. Po prostu nie mogę. A to ze względu na mojego ojca. To wszystko brzmi
dziwnie nie? Bo co wspólnego z tą całą sytuacją ma mój ojciec?
Okazuje się, że ma i to właśnie dużo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Już spieszę z wyjaśnieniami.
Gdy byłem dzieckiem byliśmy bardzo szczęśliwą rodziną. Tata
pracował w biurze, mama była ciągle w domu ze względu na mnie. Dobrze nam się
wiodło, bo tata zarabiał dość dużo. Co prawda nie spędzał w domu zbyt wiele
czasu, ale starał się jak tylko mógł, więc wszyscy byli zadowoleni. Niestety,
ta sielanka nie trwała wiecznie.
Gdy miałem 6 lat moja mama zachorowała. Wkrótce po tym
zmarła. Obaj z tatą dotkliwie odczuliśmy jej brak w naszym życiu. Ojciec
praktycznie zostawił mnie samemu sobie, a sam uciekł w świat ciągłej pracy.
Wtedy tego nie rozumiałem, ale byłem w końcu tylko małym dzieciakiem. Po paru
latach zrozumiałem, że to jego sposób na zapomnienie o naszej rodzinnej
tragedii i wybaczyłem mu to, że mnie zostawił. Może nie do końca, bo dawał mi
pieniądze, ale widywałem go praktycznie raz na miesiąc.
Przez ten czas nauczyłem się wykonywać prace domowe.
Chodziłem do szkoły. Gdy inne dzieciaki dowiedziały się, że ja wykonuję
obowiązki domowe, zaczęły się ze mnie naśmiewać. Odosobniłem się od
rówieśników. Bogate dzieciaki zawsze są najgorsze jeśli chodzi o gnębienie
innych, a w mojej szkole były tylko takie rozpuszczone bachory, bo ojciec uparł
się, że muszę być dzieckiem idealnym.
Nie mam mu tego za złe, bo dzięki tym męczarniom odkryłem
coś co zawsze mi pomagało rozładować stres. A mianowicie była to koszykówka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pewnego dnia, gdy miałem dosyć słuchania ciągłych komentarzy
na swój temat, po prostu wyszedłem ze szkoły. Włóczyłem się po okolicy, aż w
końcu dotarłem do miejskiego boiska do kosza. Zobaczyłem tam dzieciaka, który
grał ze starszymi od siebie i był nawet lepszy od nich. Stałem tak jak wryty i
patrzyłem na ich grę, dopóki nie skończyli. Po tym odszedłem powoli, bo nie
chciałem, żeby ktoś mnie zobaczył. Myślałem, że fajnie byłoby umieć tak grać.
Nie odszedłem daleko od boiska, gdy podbiegł do mnie
chłopak, którego obserwowałem. Tak poznałem Himuro Tatsuyę, mojego brata. To dzięki
niemu zacząłem grać w kosza. Znalazłem coś co pozwalało mi o wszystkim
zapomnieć. Czułem się lepiej, nie przejmowałem się snobami w szkole i
myślałem, że moje życie w końcu wychodzi na prostą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Okazało się, że jednak się myliłem. Przez to, że poświęcałem
każdą wolną chwilę na koszykówkę, spadły moje oceny, co nie umknęło ojcu.
Gdy pewnego dnia wróciłem po szkole do domu, ojciec siedział
w salonie czekając na mnie. Zdziwiła mnie jego nagła wizyta. Jak się później
okazało, dostałem ultimatum. Mam zrezygnować z gry w kosza i poprawić oceny,
albo ojciec wyśle mnie do jakiegoś zacofanego kraju, gdzie będę musiał sam
sobie radzić.
Z racji, że byłem jeszcze za młody, żeby pracować, a ojciec
nie żartował, miałem tylko jedno wyjście. Skupiłem się na ocenach. Ba, żeby
zadowolić ojca, kułem tak, że byłem jednym z lepszych uczniów w szkole. To
oczywiście spodobało się ojcu. Gdy skończyłem 18 lat zaczął mnie zabierać ze
sobą na różne bankiety i inne badziewia, żeby pochwalić się innym snobom,
jakiego to ma super synka.
Wtedy myślałem jeszcze, że jest normalnym człowiekiem, a nie
pijawką, która zrobi wszystko za pieniądze i dobrą pozycję. Słuchałem się ojca.
Oczywiście czasami próbowałem się odgryźć, albo zbuntować, ale wtedy wyjeżdżał
z mową o tym jak to zawodzę jego oczekiwania i że moja świętej pamięci matka
się w grobie przewraca. Cóż, to była skuteczna metoda, bo zawsze gdy wspominał
o mamie, dawałem za wygraną.
I tak oto byłem idealnym synkiem, którego ojciec zawsze
chciał. Myślałem, że jest ze mnie dumny. Jak się okazało, byłem dla niego wart
tyle co nic.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jakiś miesiąc temu byłem z nim na kolejnym bankiecie. Choć
ten był trochę inny niż zwykle, bo były na nim same grube szychy. Ojciec mało się
nie rozpłynął, liżąc dupy bardziej wpływowym ludziom od siebie, a ja
odgrywałem rolę idealnego synka.
Na moje nieszczęście, wpadłem w oko najważniejszemu
gościowi, który okazał się być obrzydliwie bogatym gejem. Oczywiście opinia
publiczna nic o tym nie wiedziała, ale ja przekonałem się na własnej skórze. No
chociaż powinienem powiedzieć na własnym tyłku, który ten stary oblech zmacał.
Nie mogłem nic wtedy zrobić, żeby nie przynieść wstydu ojcu,
który udał, że niczego nie widzi.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy wczoraj ojciec kazał
mi pójść na kolejną kameralną imprezę, ale jako osoba towarzysząca tego
oblecha! Natychmiast powiedziałem, że nie pójdę. Jednak ojciec był na to
przygotowany.
Powiedział, że jeśli nie pójdę, to stracimy wszystko i słuch
po nas zaginie, bo ten gość jest AŻ tak wpływowy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I poszedłem. Przecież nie miałem wyjścia.
Sam bankiet nie był zły, choć byli na nim sami snobi ze
swoimi partnerami. Coś w stylu ekskluzywnego gej-party. Oczywiście pan nadziany
dziad ciągle mnie macał i przedstawiał jako swój nowy nabytek. Dzielnie znosiłem
to upokorzenie i grałem najlepiej jak mogłem. Do czasu.
W pewnym momencie oblech wyciągnął mnie z sali pod jakimś
pretekstem i przeszliśmy do zadbanego, ale dość szczelnie obsadzonego ogródka z
altanką. Kazał mi usiąść, po czym sam usiadł obok.
-Wiesz Taiga… - zaczął mówić, obejmując mnie ramieniem wokół
talii, na co się wzdrygnąłem- Jesteś moją najlepszą inwestycją…
-Inwestycją…? – powtórzyłem, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
-Och… Więc tatuś nic ci nie powiedział? – spytał, po czym
się roześmiał, gdy tylko pokiwałem przecząco głową- Kosztowałeś mnie miejsce
współwłaściciela mojej firmy, słodziaku. Muszę przyznać, że twój ojciec umie
robić interesy…
I nagle zrozumiałem. Więc
o to mu chodziło… Ojciec sprzedał mnie jakiemuś staremu oblechowi. Ojciec mnie
sprzedał… To zabolało. Ale byłem na straconej pozycji. Nie wiem czy to
przez szok, czy po prostu przez uczucie zdrady, nie byłem w stanie się ruszyć.
Nie byłem też w stanie protestować, gdy starszy mężczyzna zaczął się do mnie
dobierać. Obrzydzało mnie to, ale nie mogłem nic zrobić.
Nie liczyłem na ratunek. Czułem, że w tym momencie życie
wypięło do mnie dupę i puściło mi bąka w twarz. A ja nie mogłem nic z tym
zrobić.
Pewnie staruch osiągnąłby swój cel i mnie przeleciał, gdyby
nie on. Nagle pojawił się gość z zakrytą twarzą i zanim staruch zdążył
zareagować, on go znokautował i szybko przeszukał, zabierając mu wszystkie
kosztowności.
Patrzyłem na niego w niedowierzaniu. Nawet nie drgnąłem
odkąd się pojawił. Gdy skończył przeszukiwać nieprzytomnego snoba, odwrócił się
do mnie. Pewnie czeka mnie to samo…
-pomyślałem.
On zmierzył mnie spojrzeniem, po czym mogę przysiąc, że
widziałem jak uśmiecha się pod maską. No, nie widziałem, ale czułem. Dopiero
teraz zauważyłem, że mam rozpiętą koszulę, którą na automacie zacząłem zapinać,
lekko się rumieniąc, przez to w jakiej sytuacji byłem i on to widział.
-Naaaah… I popsułeś mi widok, kociaku… - powiedział,
niezadowolony.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, ale jedyne co
dostrzegłem, to piękne, ciemnoniebieskie oczy. Oczy przypominające nocne,
gwieździste niebo. I momentalnie w nich utonąłem.
Nie ma jak zakochać się od pierwszego wejrzenia w człowieku,
który dopiero co znokautował i okradł oblecha, do którego się należało, co?
Tak, życie dalej wypina się do mnie dupą, ale co mogę na to poradzić?
Nie słysząc żadnej odpowiedzi z mojej strony, mężczyzna
wyciągnął rękę w moją stronę. Gdy spojrzałem na niego jak na debila, odezwał
się.
-Matko, idziesz, czy nie, ciole jeden? Nie mam całego dnia…
- przewrócił niecierpliwie oczami, klnąc pod nosem.
-Ale gdzie? – spytałem.
-Tego nie wiem, ale dla ciebie chyba lepiej gdziekolwiek niż
tutaj… Chyba, że odniosłem mylne wrażenie, że to co ten staruch ci robił, tak
naprawdę ci się podobało…
Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym. W sumie miał rację. Nie
mam już nic do stracenia. Ojciec mnie sprzedał, stary dziad dobierze mi się do
dupy czy mi się podoba czy nie, jeśli tylko zostanę. Więc chwyciłem jego rękę i
wstałem. Zamaskowany mężczyzna pociągnął mnie za sobą, a już po chwili
dotarliśmy do jego motocyklu. Kazał mi wsiąść i trzymać się go mocno, co też
zrobiłem. Odjechaliśmy stamtąd niezauważeni, a ja z przyjemnością trzymałem się
swojego „wybawcy”.